niedziela, 16 listopada 2008

Gettysburg (1993)

Wczoraj wieczorem skończyłem drugi lochos moich periojków. W nagrodę postanowiłem sobie zrobić "saturday's night fever", w związku z czym wrzuciłem do napędu płytę z filmem "Gettysburg".

Jest wiele dobrych filmów historycznych, jeszcze więcej kostiumowych, lecz rzadko dane jest obejrzeć film, który pozostawia niezatarte wrażenie, a "Gettysburg" w reżyserii Ronalda F. Maxwella do takich należy. Pomijając już świetną obsadę, ogromny rozmach filmu i wysoki poziom historyczności, podkreślić należy niezwykłą wręcz dramaturgię. Bo bo bitwa pod Gettysburgiem to była bitwa wojny domowej. Mimo, iż północ i południe dzieliła olbrzymia przepaść, to była to jednak wojna bratobójcza. Szczególnie widać to w dramacie generałów Amisteada i Hancocka, którzy prywatnie byli przyjaciółmi od czasów studiów w West Point, a którym przyszło (nie po raz pierwszy) stanąć do bitwy po przeciwnych stronach konfliktu.


Film ukazuje nam wiele osobowości tej wojny, przy czym, choć może moje zdanie jest subiektywne, w cieplejszych barwach ukazani są generałowie Konfederacji. Dowódcy Unii są "jacyś tacy nijacy", może to kwestia obsady. Niewątpliwie najciekawszą postacią jest pułkownik Joshua Lawrence Chamberlain, fantastycznie zagrany przez Jeffa Danielsa, ale postacią numer jeden jest generał John Buford, zagrany przez fenomenalnego Sama Eliotta, niezapomnianego w roli Virgila Earpa z westernu wszechczasów "Tombstone", notabene także 1993 roku.

Natomiast dowódcy Skonfederowanych Stanów, to nie tylko plejada świetnych aktorów, ale także galeria wspaniałych osobowości. Dla mnie numer jeden to generał porucznik James Longstreet zagrany przez Toma Berengera najbardziej z znany z mrocznej roli w filmie "Pluton". Zaś numer dwa to generał George E. Pickett, w którego się wcielił mało znany Stephen Lang, także aktor z Tombstone. Występuje jeszcze wielu świetnych aktorów, z Matinem Sheenem na czele.

Nie widzę sensu przytaczania w tym miejscu fabuły filmu, jako obraz historyczny ukazuje przebieg bitwy pod Gettysburgiem. Dodać jednak trzeba, ze ukazuje w sposób nietuzinkowy. Widziałem ten film wiele razy, zawsze jednak pozostawia wrażenie niedosytu, chęć ponownego obejrzenia. Mimo, że niemal każdy wie jaki był wynik wojny secesyjnej, autor filmu sprawia, że za każdym razem trzymamy kciuki. A nuż, tym razem generał Lee poprowadzi Konfederatów do zwycięstwa?

2 komentarze:

rrober pisze...

Pozwolisz, że się z Tobą nie zgodzę - wg. mnie film ten (a oglądałem go kilka lat temu) pomimo ogromnych średków, tysięcy statystów i poparcia rządowego wyszedł raczej mierny.
Postacie są nie wyraziste (np. Robert Lee przypominający raczej starą babcię a nie bohatera Konfederacji), fabuła nudna,a rozważania głównych bohaterów na temat sensu życja oderwane od rzeczywistości.
A najgorzej wspominam sceny batalistyczne - powtórzone ujęcia z róznych kamer co przy tylu statystach jest absurdem bo można nakręcić szereg dodatkowych scen, niedopracowana scenografia (np. żołnierze federalni na wzgórzu seminaryjnym leżą za czymś co było murkiem 150 lat temu, a czego scenograf nie odbudował do właściwej wysokości, pojedynek artylerii został urozmaicony dla efektu jakimiś racami i sztucznymi ogniami - co niestety daje efekt odwrotny od zamierzonego itd.
To może drobiazgi, ale mi przeszkadzały.
pozdrawiam,
rrober

Yori pisze...

Nie jestem ekspertem w dziedzinie wojen XIX wieku, więc bardziej zwracam uwagę na klimat filmu i względy fabularne. Generalnie jestem zdania, że film/powieść historyczna nigdy nie będzie tak wierna jak program dokumentalny czy kronika, choć z drugiej strony z pewnością spełnia funkcję raczej rozrywkową niż dydaktyczną. Jak napisałem film mi się podoba, bo jest nieco melodramatyczny, w sam raz na jesienny sobotni wieczór :)

Co do generała Lee się zgadzam, dlatego niespecjalnie się rozpisywałem o tej roli :)

A te fajerwerki to myślałem, ze to broń rakietowa!

Fachowcem nie jestem i przyznam, że choć wiele filmów historycznych widziałem, to ten mi się wyjątkowo podoba. Ale jak mawiali starożytni: de gustibus non disputandum est.